Przedwiośnie i topienie marzanny



Jak widać nawet kiedy mamy słabe zimy, wiosna jakoś nie chce płynnie nastąpić, mimo iż początek marca idealnie by się pod to nadawał. Nie. U nas zawsze musi się ta pogoda babrać, jakby nie potrafiła się zdecydować, czy zastąpić jedną porę roku drugą, czy może jeszcze trochę przetrzymać tą która się właśnie kończy.

I choć we Wrocławiu można zobaczyć już krokusy i przebiśniegi to do rozkwitu wiosennej zieleni trzeba jeszcze poczekać - mówię to ja, ta która odlicza dni do wiosny wraz z końcem lata i która już miesiąc temu wyciągnęła książkę Łukasza Łuczaja, marząc przed snem o soku z brzozy i czosnku niedźwiedzim, więc przyznać podobną rzecz nie jest mi łatwo.

Natomiast to co mamy za oknem to klasyczny obraz przedwiośnia: duża zmienność pogody (w marcu jak w garncu), temperatury wahające się zwykle między 0, a 5 stopni, w roślinach co prawda już ruszają pierwsze soki, ale więcej dzieje się w ich wnętrzach niż na zewnątrz. Pączki są jeszcze szczelnie zamknięte, chroniąc się w ten sposób przed niespodziewanymi przymrozkami. Co śmielsze gatunki wychylają już minimalnie pierwsze zielone pędy. Są i takie, które już kwitną! Takim przykładem jest leszczyna (inaczej orzech laskowy), olcha( jak u leszczyny, są to podłużne, śmieszne, gąsieniczki), czy wierzba (bazie/kotki). Kwiaty tych drzew są co prawda niepozorne i łatwo je przeoczyć, ale już potrafią się dać we znaki alergikom (szczęśliwie takim nie jestem, ale z serca współczuję tym, którzy muszą się z tym dziadostwem męczyć).

Swoje przysposobienie do wiosny zaczęłam już dawno. Nie było to co prawda dramatycznym topieniem marzanny, ale z drugiej strony możliwe, że nie mniej bezlitosne - wiosenne porządki. Mające miejsce głównie w szafie, ale nie tylko. Pozbyłam się paru zniszczonych już części garderoby (kiepskiej jakości bawełna nie wybacza, dwa prania i ma się w szafie odzieżowego trupa). Jednej przypadkowej dziewczynie oddałam sporych rozmiarów, papierową torbę, wypełnioną po brzegi rzeczami, w które dłużej w ciągu roku wisiały na wieszakach niż były noszone i raczej nic nie zapowiadało, aby taki stan rzeczy miał się dla nich w przyszłości zmienić (potem dostałam od niej wiadomość, że wszystko pasuje zarówno rozmiarowo jak i stylem do tego co lubi nosić, także obie byłyśmy uszczęśliwione, ona zyskała nowe fajne ciuchy, ja wolną przestrzeń w szafie i satysfakcję, że rzeczy zamiast marnować się u mnie będą na chodzie gdzieś indziej. Taka świadomość potrafi być naprawdę pokrzepiająca, nawet w najbardziej szary, ubłocony pluchą, klasyczny dzień przedwiośnia).
Pozbyłam się z szafy również swetrów, które swoją metką ze składem hańbiły miano swetra. Zostały tylko takie, które posiadają minimum 20% wełny . Ten, który widzicie niżej na zdjęciach mam jakoś od 2 lat, posiada 60% wełny i należy do najczęściej noszonych przeze mnie rzeczy w chłodniejszych okresach.

A skoro już jesteśmy przy tym co mam tu na sobie to macie pierwsza okazję (o ile nie obserwujecie moich szyciowych poczynań na snapie -> kokijaze) przyjrzeć się bliżej pikowanemu kominowi i torebce, które przyszły na świat jakoś miesiąc temu i które od tego czasu niezłomnie towarzyszą mi w codziennej miejskiej bieganinie. Komin jest zapinany na rzepy i jesteśmy wręcz nierozłączni, a do torby muszę jednak doszyć jeszcze pas, żeby móc zakładać ją sobie na ramię.

Łoł, myślałam, że ten post będzie zawierał najwyżej trzy malutkie akapity, a tymczasem nazbierało się ich już ponad pięć. Pozwolę sobie zatem na tym poprzestać. Idę do kuchni po swoją pierwszą marcową w tym roku kawę, a Was zostawiam z moimi przedwiosennymi zdjęciami!


Komentarze

  1. Bardzo podobają mi się Twoje klimatyczne zdjęcia Marto. Zazdroszczę Ci tych porządków.Ja ciagle nie mam na nie czasu. Pozdrawiam Cię serdecznie.
    http://balakier-style.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. jedne z najcudowniejszych zdjęć jakie widziałam w ostatnim czasie!
    mnie samo słowo "przedwiośnie" napawa jakimiś miłymi odczuciami. Mimo tego, że bywa bardzo kapryśne!

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie ładne zdjęcia, takie plastyczne! A ja tymczasem z mokrego, odwilżowego Wrocławia i mojego telefonu powyciągałam, ile się da! :D
    Dzisiaj spacerowałam po Parku Szczytnickim i natrafiłam na przeciekawe krzewy - jeden kwitnący, pojedyncze kwiatki podobne do bzu i taki też zapach, a drugi obsypany chyba pozostałościami po zeszłorocznym kwitnięciu, czerwone i pomarańczowe wstążeczki. Nie mam niestety pojęcia, co to za gatunki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze, musiałabym zobaczyć jak to wygląda. Twój opis mocno mnie zaintrygował, ale opierając się tylko na nim ciężko zgadnąć co to mogło być :>

      Usuń
  4. Marta, tyle talentów w jednej osobie - świetnie piszesz, pięknie szyjesz, robisz niesamowite zdjęcia. Do tego figura i uroda do pozazdroszczenia! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki piękne za tak miłe słowa, ale o Tobie można powiedzieć dokładnie to samo!:)

      Usuń
  5. Nawet z babrzącego się marca udało Ci się wyciągnąć piękne zdjęcia.
    Książka Łukasza Łuczaja jest świetna. Też z niecierpliwością czekam na świeżą zieleń chwastów na talerzu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz