O Żywej Bibliotece raz jeszcze



Ostatnio we Wrocławiu odbyła się już chyba piętnasta edycja Żywej Biblioteki, która tradycyjnie miała miejsce w Mediatece. Zaletą ŻB jest to, że można w niej przeczytać żywe Książki. Każdy czytelnik musi dokonać rejestracji, po której zostaje mu wręczona karta biblioteczna, która umożliwia wypożyczenie Książki na 30 min. Czytelnicy do swojej dyspozycji mają również katalog aktualnie dostępnych Książek (teraz już w formie elektronicznej). Dzięki uprzejmości Bibliotekarek można dowiedzieć się za ile minut dana Książka skończy rozmowę i będzie można ja sobie wypożyczyć. Jednym słowem wszystko jest dopięte na ostatni guzik (Książki mają nawet swoją Półkę, na której mogą odpocząć, zjeść coś, bądź zamienić słowo z innymi Książkami:)

No dobra, ale kim są te Żywe Książki? Są to, moi mili, osoby reprezentujące grupy, które są nieakceptowane, wykluczone społecznie, lub po prostu z którymi wiążą się najrozmaitsze stereotypy. A zatem w katalogu, możemy znaleźć geja, lesbijkę, osobę niewidomą, osobę czarnoskórą, byłego więźnia, ateistę, protestanta, Romkę, a nawet znajdziemy tam policjanta. To tylko niektóre przykłady.
Celem tej cyklicznej akcji jest zmiana postaw wobec inności. Wiadomo, wszystko co obce i nieznane może budzić lęk, a ten wrogość i agresję. Nie od dziś wiadomo też, że spora część społeczeństwa opiera swoją wiedzę na temat niektórych rzeczy, zjawisk, czy osób tylko i wyłącznie na podstawie popularnych w społeczeństwie stereotypów na ich temat. Tak jest najłatwiej, najwygodniej, ale nie tędy droga.
Żywa Biblioteka daje sposobność spotkania z tym co obce, inne, niekoniecznie zrozumiałe. Daje sposobność pozyskania informacji wprost ze źródła. Zweryfikowania swojej wiedzy i poglądów, porzucenia stereotypów i dotarcia do prawdy.



Chadzam sobie na ŻB już od 4 lat, co też daje mi sposobność obserwowania jak się rozwija i rozrasta. Nie odmawiam sobie oczywiście przy tym i rozmowy. Moją pierwszą Żywą Książką był Antyfacet. Byłam młodsza o 4 lata i żądna wrażeń, co mi tam półśrodki, wybrałam wtedy swoim zdaniem największy dziw nad dziwy. Pamiętam wtedy swoją ciekawość, emocje, kolor lakieru jaki miała na paznokciach moja Książka, czy długość noszonej przez niej spódnicy. Byłam tak przejęta tym niecodziennym spotkaniem i rozmową, że było to moim tematem nr jeden w rozmowach ze znajomymi przez najbliższy tydzień.

Pamiętam jak pierwszy raz miałam okazję porozmawiać z feministką, która okazała się być jedną z moich prowadzących na kierunku, co tym bardziej onieśmielało zarówno mnie jak i samą Książkę. Pamiętam swoje rozczarowanie. Oczekiwałam wtajemniczenia, przekazania tajemnej wiedzy z tematu kompletnie mi obcego, a usłyszałam tylko o równości. Wyszłam stamtąd z buntowniczą myślą, że tak to ja też sobie mogę być feministką, nasze poglądy w końcu wcale się nie różniły. Minęło parę lat, a nie tylko zaczęłam określać się tym mianem, ale i miałam okazję współprowadzić audycję radiową komentującą najnowsze wydarzenia i kulturę popularną właśnie z perspektywy feminizmu.



W tym roku już wcześniej upatrzyłam sobie na liście wrzuconej na facebooka pozycje, których wcześniej nie udało mi się upolować, był to rodzic (a właściwie rodzicielka) dziecka autystycznego i weganin. O autyzmie coś tam wiem i to nawet z pierwszej ręki, za sprawą autobiografii osoby autystycznej, która w niezwykły sposób opisuje swoje postrzeganie rzeczywistości od najmłodszych lat. Barwne cienie i nietoperze to wbrew pozorom bardzo lekka, a nawet wesoła książka, którą zresztą polecam, idealna lektura na lato. Nigdy jednak nie udało mi się rozmawiać z rodzicem takiego dziecka, uznałam więc to za świetną okazję.

Znam dość sporo wegetarianek, ale jeszcze nigdy  nie miałam sposobności do rozmowy o doświadczeniu osoby, która nie tylko zrezygnowała z jedzenia mięsa, ale i wszelkich produktów zwierzęcych jak nabiał, jajka czy nawet miód. Swoją historię opowiedział mi więc nieco chyba młodszy ode mnie chłopak, który jak twierdził przeszedł na weganizm ze względów zdrowotnych. Na moje pytanie jak ocenia sytuację Wrocławia jeśli chodzi o dostęp do jedzenia typowo wegańskiego, wyraził swoje zadowolenie, powiedział że jest takich miejsc nie tylko dużo, ale i przygotowywane tam jedzenie bardzo dobrej jakości, a to cieszy. Zresztą sama chętnie chodzę do takich miejsc, bo wiem, że zjem smacznie i zdrowo. Kiedyś nawet, kiedy przyjechał do mnie młodszy brat i zgłodnieliśmy, pierwszą naszą myślą był typowy fast food, ale zaraz potem zarządziłam, że pójdziemy na naprawdę dobre jedzenie. Zabrałam go więc do Vegi, gdzie spałaszowaliśmy zupę marchewkowo-imbirową, kotlety ze szpinaku i tofu i wspaniałe sałatki. Wszyscy byli zadowoleni, nikt nie narzekał.

Wracając jednak do ŻB i kończąc jednocześnie, rozmowy z ludźmi to w moim przypadku jedno z najmocniejszych źródeł inspiracji, nierzadko i motywatorów do działania. Rozmawiając możemy uczyć się od siebie nawzajem. Warto być na to otwartym.





Komentarze

  1. Świetna sprawa, taka Żywa Biblioteka, nie spotkałam się z czymś takim.
    Jak to jest, Żywa Książka zaczyna jakoś, opowiada swoją historię, czy przychodzi się z konkretnymi pytaniami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko zależy od czytelnika:) Jak ktoś nie ma przygotowanych pytań, albo po prostu chce żeby dana Książka opowiedziała swoją historię, to Książka po prostu ją opowiada. Jeśli jednak kogoś nurtują konkretne kwestie to może już na samym początku przejść do pytań, Książki są bardzo otwarte, nie ma dla nich tematów tabu.

      Usuń
  2. Ciekawa akcja, choć przyznam szczerze, że pierwszy raz o takiej słyszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez o takiej nie slyszalam, ale brzmi bardzo innowacyjnie :)

      Usuń
  3. A mnie znów na przeszkodzie stanęły obowiązki pracowe i uczelniane :( szkoda, bo już po raz kolejny chciałam wziąć udział w żywej bibliotece i mi się nie udało!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz