10 rzeczy, których nie kupiłam w roku 2014



W zeszłym roku oczywiście nie kupiłam o wile więcej rzeczy, ale tutaj zamieszczam akurat tych 10, które najszybciej przychodzą mi do głowy ze względu na to, że np kiedyś kupowałam je regularnie, a potem nagle przestałam.

1.Buty na obcasie. Kiedyś żyłam sobie z nimi za pan bart, łaziło mi się w nich prawie jak w kapciach, ale to stare czasy. Dziś mając na uwadze  przede wszystkim wygodę, a także dobro swoich stóp i kręgosłupa zmieniłam diametralnie obszar zainteresowań w kwestii obuwniczych zakupów. Na co dzień sporo biegam z aparatem, albo po mieście. Nie wyobrażam sobie żebym w sytuacji, w której muszę być skoncentrowana na konkretnych działaniach, borykała się jeszcze z myślami typu: k**, nie wytrzymam kolejnych dwóch godzin z tymi butami u kończyn dolnych. 

2. Jeansy. Mam 3 pary spodni w swojej szafie. 5 z dresami. Żadne z nich nie są jeansu. Wszystkie jeansowe spodnie jakie kiedykolwiek miałam albo poszły już dawno do kogoś innego, albo skończyły jako szorty. Jeans to teoretycznie (piszę teoretycznie, bo w praktyce to już różnie bywa...) mocny, solidny materiał dobra inwestycja, a jednak... jakoś tak go znielubiłam. Wydaje się być dla mnie mało przyjazny w noszeniu. Za bardzo krępujący ruchy? I chyba też nie wystarczająco miękki. Jeśli już mam wbijać się w spodnie, lub spodniopodobne rzeczy to proszę, niech to będzie przynajmniej  coś wygodnego (niech żyją sukienki!).

3. Torebki. Trudno się dziwić, że nie kupiłam w zeszłym roku ani jednej skoro, sprawiłam na maszynie dla siebie i znajomych chyba tuzin.

4. Tusz do rzęs. Zrobić kreskę na górnej powiece? Ok. Ale żeby malować rzęsyyy? Uhh jakże to jest dla mnie nużące... Może to brzmi śmiesznie, ale to jest jedna z tych rzeczy, na które nie mam ochoty poświęcać ani sekundy z mojego dnia codziennego. A potem jeszcze zmywać to dziadostwo! Najgorsza i najżałośniejsza rzecz na świecie.Poza tym podobają mi się moje liche, jasne rzęsy takie jakie są i nie odczuwam jakiejś większej potrzeby ich ulepszania albo zastępowania sztucznymi.

5. Cienie do powiek. Fuj. Ciarki mnie przechodzą na samą myśl!

6. Piling. Tego  się akurat nie spodziewałam, ale faktycznie według moich wyliczeń nie kupiłam, żadnego pilingu z dobry rok. A to dlatego, że o wiele bardziej lubię te robione w domu. Wtedy mam pewność, że nie ma w nim żadnej chemii, albo jest ona możliwie zminimalizowana. Zwykle przyrządzam je na bazie soli z domieszką oliwy z oliwek, oleju kokosowego albo lnianego. Czasem dodaję parę kropel cytryny lub szczyptę cynamonu.

7. Jedwab do włosów. Kiedyś bardzo go lubiłam, powiem nawet więcej, nie wyobrażałam sobie bez niego życia. Potem jednak dotarły do mnie plotki, że nie jest on jednak taki święty jakim wydaje się być i w końcu sama zaczęłam mocno powątpiewać w jego pozytywne działanie patrząc z niepokojem na końcówki swoich włosów, w które codziennie go wcierałam. Coś było nie tak. Jedwab okazał się niestety jednym z tych produktów podstępników, które w chytry sposób uzależniają. Używasz - jest spoko, odstawisz - wszystko się sypie. No nie, tak się nie będziemy bawić! Jedwab do włosów posłałam w diabły. Dalej natomiast używam spłukiwanych odżywek. Nie wiem czy to dobrze, czy nie, ale póki co się dogadujemy. Do tego co najmniej raz w tygodniu na 2-3 godziny przed myciem włosów nakładam na nie olej kokosowy, oliwę z oliwek albo olej lniany (najbardziej lubię kokosowy, bajecznie pachnie!).

8. Dodatki. Bransoletki, naszyjniki, pierścionki i tym podobne pierdołki. Lubię je sobie oglądać u innych, ale sama rezygnuję z noszenia tego typu rzeczy. Bez nich czuję się wolniejsza, swobodniejsza i mam ogólnie jakby jeden problem mniej. Chodząc po sklepach, przestałam je zauważać, mój mózg wyrzucił i to, z obszaru moich zainteresowań. Chociaż zaraz! Zapomniałam o okularach. Te też wliczają się chyba do dodatków i stanowią u mnie wyjątek od reguły, bo tych akurat mam sporo. W przeciwieństwie jednak do biżuterii, która po paru założeniach jest rzucana w kąt i zapominana okulary są przeze mnie faktycznie użytkowane, od wczesnej wiosny aż do jesieni kiedy po nieboskłonie spaceruje słońce, nie ruszam się bez nich praktycznie z domu.

9. Farby do włosów. W 2014 w zasadzie minęły trzy lata odkąd nie farbuję włosów, uff... Wcześniej praktycznie co miesiąc się coś kupowało, bo a to odrosty, a to zmiana koloru, a to coś tam. I to w zasadzie od 13 roku życia nieprzerwanie. Biedne włosy. W końcu sobie biedaczki odpoczywają.

10. Szorty. (Pytam się siostry: napisać "szorty", czy "krótkie spodenki"? -Krótkie spodeenki. No to napisałam szorty! :) Wszystkie, w których w zeszłym roku biegałam powstały z uciachanych długich spodni.





Komentarze

  1. O nie!!! To ja jednak bez tuszu do rzęs i farby na włosach nie dam rady :). Musieliby wstrzymać produkcję :D
    Ale zdecydowanie wole nosić sukienki, niż spodnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wyobrażam sobie makijażu bez porządnego pomalowania rzęs. Nie kupiłam żadnych dodatków, tak jak Ty ;-) Zrezygnowałam z wszelkich bransolet i innych takich.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ah te szpilki tak kusząco wyglądają ale są zmorą dla zmęczonych stóp :D
    Też nie kupiłam żadnej pary w 2014 roku, może w tym coś upoluję na wesele ale co potem z tym zrobić ?

    OdpowiedzUsuń
  4. ou błąd mi wyskoczył przy komentarzu!
    w skrócie nadmienię, że ja wolę tusz niż kreski bo jest dla mnie mniej czasochłonny. Dżinsów noszę właściwie jedną parę tylko, więcej mi nie trzeba, bo i tak wolę sukienki.
    A co do rzeczy, których nie kupiłam, a trwa to od jakiegoś już czasu :D tooo zauważyłam że w zimowej garderobie brakuje mi koloru. Takiego mocnego akcentu w postaci spódnicy czy płaszcza, zastrzyku energii! Ale też na siłę nie szukam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawy post, nie spotkałam się jeszcze z takim ;)

    http://sk-artist.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. A ile ja nie kupiłam rzeczy w 2014....

    OdpowiedzUsuń
  7. nice!
    follow to follow?

    http://defishencia.blogspot.ru/

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz